25 maja 2004, 14:23
caly dzień miałam doła... takiego perfidnego...na poolskim mówiliśmy o miłości... dlaczego czlowiek cierpi przez miłoiśc i takie tam... poryczałam się ... na matmie też...przypomniałam sobie jaki on był dla mnie... a ja nic nie zawiniłam... nic... i to chyba pierwszy raz w życiu...ja wiem ze nikt tego nie rozumie...ale taka jest prawda...i nie rozumiemm dlaczego on najpierw mówił:"kocham cię" a potem "to nie ma sensu"mugł sie wczesniej zastanowić co właściwie koleś czuje a nie robić tę cholerną nadzieje...napisałam mu potem esa"przepraszam i dziękuje...żegnaj"a on na to że to on przeprasza...kurcze... nie chce już cierpieć...serio... mam dość... całą noc nie spałam... zazyłam 10 tabletek uspakajających i najgorsze to że nic nie pomogło... z nerwów pęka mi głowa...ale już staram się nie myśleć o nim jak o chłopaku... tylko jako kolega... było minęło prawda?